Recenzja: HOF 2012

wpis w: osobiste | 0

Po pierwsze, i najważniejsze. Moje osobiste przeżycia tylko trochę rzutują na osobisty odbiór całej imprezy.

Jak to mawia wieszcz Staszewski, najbardziej z młodzieży wkurza mnie to, że już do niej nie należę.

I co bym nie zrobił, jakiego kontaktu bym nie nawiązał, to jednak.

Do niej już nie należę.

A, że przy okazji ALter Art, całkiem słusznie rozumując, że moje pokolenie, to raczej już siedzi w domu przed TV i PS3/XBOX360, w procesie w tle wychowując różnego rodzaju bachory mało ma siły, żeby ruszyć swe szanowne cielska i zasuwać po polu w te i nazad szukając swojego wykonawcy, w międzyczasie nabijając kilometry w kaloszach, to insza racja.

Nie te czasy, Staszewski (cytując znowu wieszcza).

Moje pokolenie woli sie gibnąć na coś pod domem. I nie dziwne. Dziwne, że nam się chciało jeszcze gibać. Ale było warto.

Mimo 60 kilometrów w nogach.

Oczywiście nie każdy z tych kilometrów związany z HOFem był.

Co nie zmienia jednego, bardzo podstawowego faktu.

Osoby poniżej 28 roku życia już nie są core targetem tej imprezy. Sprowadzenie takiego line-upu jak w 2010 musiało kosztować 3 razy więcej, niż to co zostało zaprezentowane w tym roku. Jednocześnie ilość osób, która by wyrwała swe szacowne, żeby porównywalny line-up zobaczyć też zmalała, a ilość dzieciaków z sinymi nogami (o tym kiedy indziej) ustawiających się do oglądania przyszłych gwiazd wzrosła niemożebnie.

Efekt taki, że dziennikarz GW twierdzi, że HOF przestaje być modny, gdy tymczasem tylko to on przestaje być atrakcyjnym targetem, który łatwo/tanio zaspokoić.

Mi pozostaje szukanie pojedyńczych koncertów, pojedyńczych eventów, na których wyhaczę coś dla siebie, albo zagęszczanie się z młodzieżą w poszukiwaniu Gogol Bordello, Franz Ferdinand, czy Public Enemy (też miszcze!)…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.