Obrazek: 1, 2

wpis w: obrazki, podróże | 0

Pomysł nie nowy.

Po przeczytaniu „Izrael już nie frunie” Pawła Smoleńskiego, przyszedł mi do głowy pomysł opisywania scen, które mam w głowie. Pomysł nie nowy dla świata słowa pisanego. Nowym dla mnie jest jednak płowienie tych obrazków w mojej pamięci. Wypadają z mapy wspomnień, czasem zupełnie jawnie, jak gwiazda gasnącą na moich oczach przedwczoraj, a czasem zupełnie po cichociemnu – trzymając się nomenklatury – odwracam się w kierunku pewnego gwiazdozbioru, gdzie wiem, że ta gwiazda powinna być, a znajduję jedynie ciemność.

Bezdenną.

Obrazek 1, ten który wywołała książa Smoleńskiego.

Izrael 2010. Jerozolima.



Któraś tam stacja drogi krzyżowej (Via Dolorosa), ta, gdzie nagle znajdujesz się na dachu Bazyliki Grobu Pańskiego, po czym schodzisz w dół wąskimi schodkami w dół centralnie do małej koptyjskiej bodajże świątyni.

Usiadłem na schodkach wiekowych (zapewne) na tym dachu, trochę bo się zmachałem, trochę, bo przysiąść chciałem.

Pojawiła się pielgrzymka, modląca się po włosku. Duża grupa, cała przestrzeń wypełniła się dźwiękiem ich pielgrzymki.

Na minutę, lub dwie.

Siedziałem, obserwowałem, i przede wszystkim słuchałem. Słowa nieznane, zdania nieznane, ale melodia ich – znana bardzo dobrze.

Nawet mi.

Nagle wchodzi rezonans, coś się łamie.

To druga pielgrzymka, modląca się po łacinie. Gdzieś tam w tyle głowy zmysły dostają kociokwiku, bo bazylika, bo włoski, bo łacina, bo Jerozolima, i nagle w to wszystko włącza się (skrzeknięciem głośnika, z oświetlonej zapewne zielonym neonem wieży meczet) muezin, zaczynający wieczorną modlitwę. A może popołudniową, już nie pamiętam.

Niespoedziewanie dla mnie, ja, człowiek pomijający oficjalnych przedstawicieli handlowych różnych relicorpo, czuję ciężar tego miejsca. Całym sobą.

Obrazek 2.

Pociąg z Hajfy do Tel Avivu.

Wpadam do pociągu bez miejscówek i szukam sobie jakiegoś fajnego siedzenia. Jako że wagony są wygodnie połączone, to idę dość długo przez skład. W środku 1/3 to wojskowi (w sensie ludzie z bronią), szukam sobie jakiejś miejscówki przy oknie, nagle naprzeciw mnie staje koleś w jarmułce, z jakimś zawiniątkiem w rękach i pyta się mnie o coś.

Po hebrajsku nie rozumiem.

Mówię mu, używając lenguidża inglisz, że „Sorry, but I don’t speak Hebrew.”, na co on zadaje pytanie, wskazując na zawiniątko jest wyhaftowana gwiazda Dawida. „Do you have xxxxx?” – gdzie znaki xxxxxx oznaczają wyraz, którego absolutnie nie zrozumiałem. Ze wskazaniem ponownym na zawiniątko.

„I’m sorry, but I don’t know what are you asking about.” rzekłem, wciąż nie mając zielonego pojęcia, o co chodzi w tej sytuacji, tylko po to, żeby usłyszeć…

„Are you Jewish?”

To musi być ta moja cera i ten mój nos…

To nie był pierwszy raz, gdy ktoś się do mnie po hebrajsku odezwał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.