YOLO czyli jak przeżyć spacer i stracić władzę.

wpis w: osobiste | 0

Wybrałem się w sobotę na wycieczkę do warsztatu po samochód. Pogoda pod psem, poza tym chciałem poczytać, więc wymyśliłem sobie wyprawę komunikacją miejską.

I cieszę się, że żyję.

Zaczęło się niewinnie – nie wybrałem kasy z bankomatu, a że serwis jest przy Jerozolimskich Alejach, gdzie bankomatu nie uświadczysz pewnie, to wyskoczyłem przy Galerii z 189 celem pobrania. Zajęło to chwilkę, ale jechałem uprzednio na bilecie jednorazowym, więc jego jednorazowość się wyczerpała. Nicziewo, pomyślałem, kupię bilet 20 minutowy SKyCashem. Jest to super opcja, ale dawno nie używana przeze mnie i nie udało się – nie pamiętam PINu.

Nicziewo, pomyślałem, się składa że jadę busem z XXI wieku, Digital Signagem ekrany szpany i terminal biletowy. Dotykowy! No to biorę się do dotykania, tapię tu tapię tam, dotykam macam, przy okazji zauważam, że tylko operacje kartami można wykonać, ale, nicziewo, zaposiadam, więc spoko, ale próbuję wytapać tam bilet 20 minutowy,a tu nic! Mogę sę wytapać Dojcze szprache, Inglisz i pa ruski, ale bileta 20 minutowego nie wytapałem, ani nie wymacałem. Jeno jednorazowe.

Touch screen bez 20 minutowych bilet
Touch screen bez 20 minutowych bilet

Bilet 20 minutowy to najpopularniejszy bilet w Warszawie. Niedostępny na superuberhiper dotykowym cudzie w autobusie. Za 10 minut jazdy zapłaciłem pełną cenę, mimo, że w tym mieście mogę mieć inne opcje.

Wyskoczyłem przy Alejach i ruszyłem w kierunku serwisu. Ostatnim razem wracałem stamtąd rowerem i była to miła nawet wycieczka. Jest to jednak teren budowy i nic pewnego.

Początek był nawet śmieszny – ot trasa dla rowerów. Wodnych. Dało radę obejść suchą stopą.

Droga dla rowerów. Wodnych.
Droga dla rowerów. Wodnych.

Niestety, kawałek dalej trasa chodnik się kończy, mamy chwilę asfaltu i… Zaczyna się urban jungle. A dżungli życie stracić życie jest łatwo.

Szczerze mówiąc, wchodząc na ten asfalt nie sądziłem, że znajdą się kierowcy, którzy nawet ma milimetr nie zmienią toru jazdy. A jednak.

Film.

Dochodząc do serwisu cieszyłem się że żyje.

Ot te takie małe chwile… Przepraszam za język…

Little big thing.

Postanowiłem pójść na spacer i okazało się, że jest to walka o życie. Więcej tego nie zrobię.

Tak samo jak nie zagłosuję na HGW.

Ten krótki spacer to takie małe podsumowanie rzeczy, które mnie bolą, gdy patrzę na nasze miasto.

Niby postęp – automat w nowym autobusie, hiper nowoczesnym, za który płacę więcej za bilet, dotykowy monitor który nawet działa bez nap…. w ekran, mogę naładować kartę miejską,ale biletu 20 minutowego nie kupię.

Bo???

Wysiadam na przystanku przy budowie, która ciągnie się od lat, rozkopane wszystko, żadnych alternatyw dla ruchu pieszego, po obu stronach tylko błocko, ciężarówki próbują mnie zwiać z trasy i się zastanawiam, kiedy to się skończy.

Cała ta wyprawa stała się dla mnie metaforą wszystkiego, co jest nie tak w obecnym sposobie zarządzania Warszawą.

Bo nie wystarczy być lepszym od poprzednika.

Sam długo używałem argumentu, że dobrze że się buduje, bo lepiej tak, niż w ogóle. Wciąż tak uważam.

Po tylu latach u waaadzy oczekiwałbym rosnącej profesjonalizacji zespołów pracujących nad projektami. Skoro nie ma szufli wymieniających kluczowe (czyt. dochodowe) pozycje co chwilę, to nawet średniaki już powinny wiedzieć, co robią w miejscu gdzie pracują.

Ale żeby tak się stało, to trzeba od nich wymagać. A moje wrażenie (i na pewno nie moje) jest oczywiste – nikomu nie zależy. Jest jak jest, coś robimy, coś pchamy do przodu, więc jest ok. Good enough.

Czasem pewnie nawet specjalnie coś zawalimy, bo jak się wykonawca poślizgnie w terminie, to możemy dowalić karę umowną. Więc po co mu pomagać.

Rok temu przed moim blokiem przez parę miesięcy z rozbawieniem oglądałem proces otwierania KEN na odcinku łączącym Mokotów i Ursynów. Z relacji prasowych wynikało jasno jedno. Ten projekt nie miał żadnej konkretnej osoby odpowiedzialnej za jego prowadzenie. Obie dzielnice przerzucały się odpowiedzialnością za opóźnienia, kierowcy sami sobie otwierali drogę i w sumie najsprawniej zadziałali drogowcy, wymieniając w końcu zwykłe barierki na betonowe – co by nikt sobie nie przestawiał.

Problem z brakiem odpowiedzialności jest widoczny w całej rozciągłości. Waadza nie ma pomysłu długoterminowego, nie ma wizji, nie ma koncepcji. Cały czas jedzie na fali „My przynajmniej coś robimy”. I chwała jej za to. Ale, po tylu latach, to już nie wystarcza. Żyjemy tylko raz. YOLO. Szkoda mi czasu na czekanie dłużej.

Get your shit together, waadza…

P.S. Temat waadzy jest ostatnio modny, więc chyba raczej nie opublikuję tego wpisu dla publiki – pozostanie tajny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.